Zakupowy horror
Już kiedyś pisałam, że nie jestem typem podróżnika- osoby bardzo ciekawej świata.
Może wynika to z tego, że strasznie boję się latać samolotem.
Może i z faktu, że boję się o dzieci – i moja lekka histeria podpowiada najczarniejsze scenariusze?
Tu muszę dodać na swoje usprawiedliwienie, że za każdym razem gdy w końcu udało mi się przezwyciężyć moje fobie – synek Kubuś lądował w szpitalu. Za granicą szpital – w obcym miejscu gdy polski szpital przyprawia mnie o ciarki…
Kuba w wielkim stylu rozpoczyna każde wakacje gorączką i na ogół zapaleniem gardła.
Ale nie o chorobach miało być.
Podróże małe i duże – uwielbiam kempingi. Nie zawsze tak było – moja miłość do nich rozpoczęła się gdy realizowałam cykl reportaży o kempingach na południu Europy – Hiszpania, Francja i Włochy. Stąd nasze wakacje planujemy na kempingach-
co z reguły wiąże się z gotowaniem na swoją rękę i moim horrorem – zakupami.
Człowiek jednak powinien uczyć się języków – nie tylko angielskiego- bo jak kilka razy sie przekonałam ten język nie jest kluczem do wszystkiego. Zwłaszcza w Hiszpanii i we Francji. Zwłaszcza w sklepie – czy to osiedlowym czy supermarkecie.
Etykiety potrafią być zagadką:) A nie zawsze możemy poznać po zdjęciu to co chcemy akurat kupić
O – na przykład taka mąka. Mama mówiła – kup mąkę na pierogi…..hmmmm
Stałam jak debil przy tej półce dobre 20 minut – aż ludzie zaczęli mi się przyglądać. Własciwie nam – bo Kubuś nie znosi stać dłużej niż pół minuty w jednym miejscu. Wyobrażcie sobie zatem taki obrazek – baba z obłędem w oczach modląca się przed regałem
z mąką i próbująca poskromić wrzeszczącego dwulatka. Marzenie….
Nabiał? Pfff…nic prostszego. Wydawałoby się. Chciałam zrobić sernik. Polski – wspaniały sernik mniam mniam.
Kilogram twarogu – zmielonego – najlepiej waniliowego….aha….Jak się okazało sernika z jogurtu nie zrobię..:)
Za trzecim razem się udało! Trafiłam na twaróg – no, nie waniliowy ale zawsze:)
Do tej półki podeszłam tylko żeby zrobić zdjęcie….
Całe szczęście nie jestem fanką tego przysmaku – bo pewnie kolejne pół godziny musiałabym zarezerwować na taką sytuację;)
Z mięsem jest trudniejsza sytuacja… Dzięki Ci Panie Boże za obrazkowe słowniki…
Zatem powtórzę i podkreślę raz jeszcze – język angielski nie wystarczy w codziennym, przyziemnym życiu zwykłej kury domowej…:)))
Całe szczęście mój francuski – po wylanych potach i łzach – zaczyna przypominać język którym można się dogadać, więc panie
sklepie już nawet uśmiechają sie do mnie – i to nie z politowaniem! Hura!:)))
Poczatki sa zawsze najtrudniejsze, ale Pani daje sobie świetnie radę. Wiem, ze proba przyrzadzenia naszych przysmakow z lokalnych produktow jest czasem nielada wyzwaniem a słownik obrazkowy tez jest moim przyjacielem
Mam nadzieje, ze Kubuś czuje sie lepiej.
Serdeczne pozdrowienia dla Pani i calej Rodziny!
Na szczęście Niemcy maja wszystko co się nada do sernika ☺️ Pozdrawiam z drugiego krańca Alzacji czyli z Mulhouse